Wspomnienia z m/t Admirał Arciszewski o Warmii
reklama

Wspomnienia z m/t Admirał Arciszewski o Warmii

Historia

 Wspomnienia Edwarda Bernatowicza z m/t Admirał Arciszewski o Warmii. Rejs druga połowa lat 70, opis świąt pierwsza połowa lat 60. Zapraszamy do lektury.

 
 ...I ósmego dnia Bóg stworzył wiosnę, by człowiek odczuł i poczuł radość rodzącej się do życia przyrody.

I Bóg wybrał narody, które po zimowych uciążliwościach w szczególny sposób zasługują na jej przeżywanie.
I kazał ptakom pokonywać kontynenty i morza w drodze powrotnej do miejsc urodzenia, marynarzom i rybakom wracać do portów a wszystkim zrozumieć tajemnicę Święta Wielkanocnego...


Ptasia tratwa ratunkowa


Są takie dni wiosenne na Bałtyku, gdy ptaki wracają do swych miejsc urodzenia, po zimowej wędrówce.
Ptasia arystokracja - bociany, czaple i żurawie wracają, wysoko po niebie, własnym rozkładem jazdy w pięknych kluczach i czy oglądasz je z pokładu statku czy z lądu odczucia są podobne.
Arystokracja pływająca, dzikie gęsi i łabędzie mkną tuż nad wodą. W każdej chwili, zmęczone mogą wodować.
Ptasi drobiazg rządzi się innymi prawami.
„Owej” wiosny otrzymaliśmy wiadomość, że „Arciszewskiemu” przypadło zadanie pełnienie roli bazy obierającej, w czasie „żniw śledziowych”, połowy od kutrów. Święta Wielkanocne spędzimy na morzu. Smutne. Lecz takie są prawa zawodu marynarza. Czym bliżej świąt monotonie i nostalgicznie. W sobotę przed niedzielą palmową, późnym świtem obudził mnie łomot do drzwi kabiny
– Wstawaj szybko i wyjdź na pokład!
Usłyszałem podekscytowany głos ochmistrza Wieśka. Ubrałem się i wypadłem na pokład.
Osłupiałem!
Statek wyglądał niczym choinka przybrana kolorowym ptasim drobiazgiem. Na masztach, relingach, antenach i pokładach dziesiątki pliszek, sikorek, kosów oraz nieliczne drozdy i inne nieznane mi gatunki ptasiego rodu.
Na antenie radionamiernika drzemał zmęczony puchacz. Dźwięki wydawane niczym nie przypominały radosnych treli z wiosennych parków i lasów, lecz ćwierkliwe wołanie o ratunek. Wiesiek znawca ptasich zwyczajów poinformował.
- To są te, które z wyczerpania nie mogą lecieć dalej przez Bałtyk. Są spragnione i głodne gdyby napiły się słonej morskiej wody poginą.
- Musimy poustawiać naczynia ze słodką wodą.
Na pokładzie łodziowym i innych miejscach poustawiano prowizoryczne poidła.
Duże serce małego ptaka
Statkowy „trust mózgów” określił, czym się żywią poszczególne gatunki z listy artykułów dostępnych się na statku. Ruszyła ptasia stołówka. Statkowi „Wolontariusze” w chwilach wolnych od wacht uzupełniali kasze i inne ptasie przysmaki.
Przez otwarty bulaj wpadła sikorka. Przerażona chaotycznie i bezładnie próbuje wyzwolić się z pułapki. Obija się o szoty. W końcu udaje się ją złapać. Wypuszczając na wolność czujesz w ręku przerażone bijące duże serce małego ptaka.
Na statku pozostaje kilka ptasich ciał. Spragnione napiły się wody morskiej pozostawionej przez fale w zakamarkach pokładu. Przez kilka dni trwa wymiana „gości” na ptasiej „trawie ratunkowej”. Nagle w Wielki Piątek statek pustoszeje. Przelot minął.
Wielka Sobota.
Kutry wracają do portów. My musimy przeczekać święta na Bałtyku. Przetwórnia kończy przerabianie surowca. Statkowy kucharz piekarz i cukiernik przygotowują specjały na następny dzień.
Załoga wyciszona i zamyślona.

REKLAMA


Świąteczny poranek.


Śniadanie. Stoły zastawione. Kapitan składa życzenia. Po śniadaniu kolejka w kabinie radio oficera. Oczekiwanie na połączenie radiowe z rodzinami. Krótkie życzenia.
„Stare zejmany” mają miny nietęgie. W kabinach zbierają się grupki towarzyskie wolne od wacht. Na stole półmiski ciast. Krążą wspomnienia świąt dzieciństwa.
Jabłonie w białych wiosennych komżach
W Miłkowie jak i w innych wsiach warmińskich, w przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, wiosenne i świąteczne przygotowania były nierozłączne.
W wiejskich sklepach GS można było kupić bez problemów tylko wódkę „Czystą Czerwoną Capslowaną” i wino „Patykiem Pisane”. Rolnicy byli skromnie samowystarczalni. W słoneczne wiosenne przedświąteczne dni w ogrodach, sadach trwały prace porządkowe.
Drzewa owocowe z podciętymi czuprynami, ubrane w białe wapienne komże, okadzane pachnącym dymem tlących się liści, ziół i gałązek, szykowały się do pokazania swych kwiatów.
Był to okres świniobicia.
Z domowych wędzarń unosił się zapach jałowca dodawanego do wędzonych szynek, polędwic i kiełbas.
Ze szkół i uczelni zjechały się dzieci na święta. Dziewczęta pomagały matkom w przygotowaniu i pieczeniu ciast mięs i chleba, w opalanym drewnem liściastym, piecu znajdującym się w każdym domu. Chłopcy pomagali ojcu w obrządku gospodarczym i pracach porządkowych w obejściu.
Obowiązkiem najmłodszych było dostarczenie ziaren i gałązek jałowca z pobliskiego lasu.(Każdy miał upatrzone wcześniej krzaki, z których bez uszczerbku dla krzewu ułamywał drobne gałązki i zbierał ziarenka.)
Pod płotami ogrodu i sadu w znanych sobie miejscach wykopywano korzenie chrzanu. W dużej wiejskie kuchni słychać było dźwięki ucieranego maku, ubijanego masła w drewnianych masielnicach, tartego gryzącego w oczy chrzanu i ubijanych białek z jaj. Świeżość artykułów i zapachy pieczonych specjałów tworzyły jeden niezapomniany aromat nadchodzących świąt.
Malowane jaja
Gdy ciasta nadziewane powidłami z owoców własnych sadów i dżemami z jagód okolicznych lasów oraz pieczone mięsa stały przykryte lnianym płótnem w chłodnej piwnicy i spiżarni, przygotowywano świąteczne jaja.
Natura obdarowywała farbami do ich malowania.
- Odcienie czerwieni otrzymano gotując jaja razem z burakami.
- Zieleń – to zasługa młodego żyta.
- Brązy i żółcie otrzymywano z liści cebuli i kory olchowej.
Do malowania pisanek używano naturalnego wosku. Gospodyni traciła „honor” używając sztucznych farb.
W wielkosobotnie przedpołudnie w największym pokoju ustawiono stoły przykryte białymi obrusami, na których gospodyni z całej wsi ustawiły w koszykach swoje potrawy do święcenia. Przywieziony bryczką ksiądz z odległego o trzy kilometry kościoła w Mingajnach, dokonał obrzędu poświęcenia potraw.

REKLAMA


Dumni Rodzice


W Wielką Niedzielę skoro świt, o ile nie padało na pieszo, w czasie deszczu bryczkami i wozami udawano się na rezurekcje.
W kościele obowiązywały pewne zasady i zwyczaje: w nawach po prawej stronie zajmowała miejsce płeć męska w pierwszych ławkach chłopcy dalej ojcowie i mężowie a w końcowych ławka młodzieńcy i kawalerowie. W lewej nawie płeć żeńska w analogiczny sposób.
Ojcowie i matki, których dzieci kształciły się w szkołach średnich i na uczelniach z dumą i wyższością wkraczali całą rodziną do kościoła. Była to ich największa satysfakcja za całoroczny trud uprawiania gliniastej i kapryśnej ziemi warmińskiej, by wykształcić swe dzieci.
Szczególnie przyjemne były święta, gdy Wielkanoc grekokatolików (wyznawcami są mieszkańcy narodowości ukraińskiej)i katolików wypadała w tym samym dniu. Życzenia „Chrystus Zmartwychwstał” przeplatały się z „Chrystos Wasskres”.
Wśród wiosennego klekotu bocianów, krzyku brodzący po rozlewiskach żurawi i czapli, oraz miłosny śpiewów skowronków, pospiesznie wracano do domów na śniadanie.
Dzieci prześcigały się, bo kto pierwszy będzie w domu w tym dniu cały rok będzie miał najszczęśliwszy. Rodzinne Wielkanocne śniadanie rozpoczynano od dzielenia się święconym jajkiem i wileńskiego tłuczenia czubkami, kolorowych pisanek. Po południu dorośli zasiadali, wraz z gościnnie przebywającymi krewnymi do „degustacji” własnej produkcji nalewek. Dzieciarnia z rówieśnikami z sąsiedztwa ganiała po wsi degustując wspaniałe ukraińskie ciasta-pierogi, mazowieckie mazurki i wileńskie kińdziuki.


Wszystko to było, minęło i tylko czegoś nam żal...