Stacja Wormditt - część 4
reklama

Stacja Wormditt - część 4

Tablica pamiątkowa w SP2

Historia

Czwarta część powieści Stacja Wormditt. 

I a

Pamiętam dobrze swój pierwszy dzień w szkole i naszą wychowawczynię – śliczną Danutę Antoszewską, szczupłą, wysoką, czarnowłosą. Wszyscy byliśmy dumni z ,,naszej pani”. Pamiętam też piosenkę, której nas nauczyła na pierwszej lekcji. O leniuchu, który ,,sądził inaczej, a potem głodny, głośno płakał, gdy ktoś inny kołacz jadł”. Po niej były następne, klasa nasza była rozśpiewana, co było niewątpliwą zasługą ,,naszej pani”.
Byłem dzieckiem mizernego wzrostu i lichej postury, jednym z najniższych w klasie, ale jakoś musiałem sobie z tym radzić. Do szkoły miałem blisko, dosłownie ,,o rzut mokrym beretem”, gdyż w sąsiedztwie, przy ulicy Warmińskiej wspólnym radosnym trudem socjalistycznych architektów, inżynierów i klasy robotniczej wybudowano nową szkołę podstawową. Namacalny efekt programu: ,,Tysiąc szkół na tysiąclecie państwa polskiego”. Była nowoczesna, bardzo dobrze wyposażona, z personelem o jakim dzisiejsze pokolenia uczniaków mogą sobie tylko pomarzyć.
Dopiero po latach zrozumiałem, że Ci nauczyciele, to byli wspaniali pedagodzy, którym naprawdę zależało na tym, żeby dzieci opuszczające mury ,,dwójki” posiadły wiedzę i potrafiły z tej wiedzy korzystać jak najlepiej. Wszystko, czego nauczyłem się w Szkole Podstawowej nr 2 przydało mi się w życiu. Nawet - co to jest kwinta, akwaforta i gdzie leży Niecka Nidziańska.
Szkoła nosiła imię Jana Bażyńskiego (,,bojownika o polskość Warmii”), jej motto brzmiało: ,, Cyrkla, miary, wagi do martwych użyj brył – mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”. Tak naprawdę, to mało który z uczniów wiedział o co chodzi z tymi siłami na zamiary, ale jak już któryś tekst zapamiętał, to w przyszłości, prędzej, czy później znalazł czas, by sensu się w tych słowach poszukać.
Pamiętam też swoją pierwszą wpadkę, gdy z elementarza Falskiego poznaliśmy nowe słowo –,,auto” i moje zaskoczenie , że nie zgadłem, gdy na pytanie pani:
- Jaka literę dziś poznaliśmy – rezolutnie odpowiedziałem:
– Ł .
To pierwsze niepowodzenie nie spowodowało większej traumy w mojej dziecięcej psychice, ale niewątpliwie wpłynęło na moje postępowanie. Przestałem zgłaszać się do odpowiedzi, obawiając się kolejnych wpadek i jak to mówiono wówczas ,,opuściłem się w nauce”.
Jakimś cudem zdałem jednak do drugiej klasy.

Tablica pamiątkowa w SP2
Tablica pamiątkowa w SP2



REKLAMA


Wincenty spoglądał przez okno bezwiednie wypatrując znajomych z dzieciństwa krajobrazów. Jego żona, Regina spała spokojnie obok. Dwaj synowie: Mietek i Janek zasnęli kamiennym snem jak tylko przyłożyli głowy do poduszek po wykłóceniu się który gdzie ma spać na górnych legowiskach.
Pociąg w Kuźnicy Białostockiej wjeżdżał na teren Związku Radzieckiego, a ściślej Litewskiej Republiki Kraju Rad. Rosjanie poszerzyli swoje tory o kilkanaście centymetrów, wymagało to zmiany podwozia w wagonach, co przedłużało i tak skomplikowane procedury przekraczania granicy.
Wincenty, mimo zmęczenia nie mógł zasnąć . Dwadzieścia lat prawie czekał na tę podróż. Dwadzieścia lat marzył, że wróci w rodzinne strony, przytuli matkę, przywita się z ojcem, braćmi, odwiedzi stare, zapomniane kąty. Marzenia wraz z upływającym czasem bladły, płowiały, rozsypywały się w proch. Bracia się porozjeżdżali, pozakładali swoje rodziny, nie ma z nimi żadnego kontaktu.
Nie przytuli już matki, nie przywita się z ojcem, nie przekona się, czy zmienili się przez lata. Oboje już nie żyli. Nie doczekali się na powrót syna, który tak nagle zniknął z ich życia. Niby był, a go nie było. Nie starczyło im życia, by ich nadzieja mogła się ziścić. Z listów od Ireny wiedział, że matka bardzo to przeżywała. Cały czas go wspominała, czekała do ostatniej chwili. Irena pisała, że matka nie chciała umrzeć, choć bardzo cierpiała, bo wierzyła, że Wincek już, już zapuka do ich drzwi. Kostucha w końcu zlitowała się i przybyła pierwsza.
Została więc tylko Irenka, ta mała, chuda siostrzyczka, która dziś jest już dorosłą kobietą, żoną, matką. Ciekawe jak wygląda, czy jest podobna do tej smarkuli, którą tak lubił. Zdjęcia, które mu przesłała były bardzo kiepskiej jakości, bez ostrości, zamazane.
Wracał z mieszanymi myślami i uczuciami. Bardzo tego co się wydarzy pragnął, jednocześnie chciał to już mieć za sobą i wyjechać, tylko nie tak jak dwadzieścia lat temu.
Z tamtej podróży pamięta dziś niewiele. Może to dobrze, to nie był czas watr wspomnień. Czuł też, że nie wraca już do domu, a jedzie tylko w odwiedziny. Jego dom jest teraz tam, gdzie dwadzieścia lat temu trafił wbrew własnej woli, chociaż wiele lat upłynęło zanim tak o Ornecie zaczął myśleć.
Wrócił wspomnieniami do tamtych czasów.
Ruscy wywozić nie przestali, przecież to oni wygrali wojnę, a zwycięzcy mieli prawo do łupów. Tym bardziej, że Niemcy zniszczyli i okradli ich kraj. Ale czemu Rosjanie okradali Polaków – podobno swoich sojuszników? Teraz przecież była tu już Polska. Tego też Wincenty nie potrafił zrozumieć.
Wuj Antoni opowiadał jak demontują i wywożą na wschód tory, które łączyły Ornetę z Morągiem, Lidzbarkiem i Słobitami. Kolejarze obawiali się, czy nie zabiorą też ze sobą torów na trasie Olsztyn – Braniewo. Wtedy musieliby poszukać sobie innej pracy, bo co to za kolej, jak nie ma torów?
Wiele cennych sprzętów uległo zniszczeniu jeszcze przed wywiezieniem. Do dziś pamiętał te kilkadziesiąt fortepianów, których nie było komu załadować na wagony. Ruscy podobno zapędzili do tej pracy jakieś Niemki. Ale nie dały rady, gdzie kobietom dźwigać ciężkie fortepiany?!
Stały więc na powietrzu i niszczały.

REKLAMA


Mimo tego życie w Ornecie rozkwitało jak majowa łąka. Coraz więcej ludzi przybywało, by osiąść tu na stałe.
Powstał posterunek Milicji Obywatelskiej, więc było coraz bezpieczniej. Zaczął funkcjonować Ośrodek Zdrowia, ludzie mieli więc zapewnioną opiekę lekarską.
Orneta została siedzibą powiatu, bo Braniewo zostało tak zniszczone w czasie wojny, że nie wiadomo było, czy kiedykolwiek zostanie odbudowane. Nie na długo jednak, bo Braniewo było jednak ważnym ośrodkiem gospodarczym i historycznym, a orneccy włodarze miasta nie potrafili zadbać o to, by ich miasto wygrało tę rywalizację.
Powstała druga piekarnia, czynnych było coraz więcej sklepów.
Władze zastanawiały się nad wznowieniem pracy szpitala, który był nieźle wyposażony w różne sprzęty, mimo tego, że Ruscy i tak wywieźli to, co najcenniejsze.
Powstawało coraz więcej zakładów pracy – Niemcy pozostawili po sobie wiele budynków, które można było wykorzystać.
Ludziom nie brakowało zapału, wmawiano im, że robią to dla siebie i oni w to wierzyli. Obawiali się wprawdzie, że Niemcy mogą wrócić, ale w miarę upływu czasu te obawy blakły i płowiały.
Wincenty nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Lipscy dbali o niego, jak o swego syna, ale nie potrafili mu pomóc w wyborze drogi życiowej. Kręcił się to tu, to tam, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej. Był już pełnoletni, wiedział też, że niebawem upomni się o niego Ludowa Armia, nie bał się pójścia do wojska, nawet korciło go to trochę. Podobali mu się żołnierze w nowych, zielonych mundurach, byli jacyś tacy dostojniejsi, ważniejsi. Wincenty był młodzieńcem średniego wzrostu i delikatnej budowy, wydawało mu się, że mundur doda mu nieco wzrostu, a jeżeli nie wzrostu, to na pewno powagi. Czuł też, że jego obecność w małym mieszkanku w ratuszowej kamienicy bywała czasem kłopotliwa dla Lipskich.

REKLAMA


Zgłosił się wiec na ochotnika do wojska. Bez problemów przeszedł komisję wojskową, był okazem zdrowia. Został przydzielony do Baterii Ochrony Wybrzeża – jednostki artyleryjskiej w Koszalinie. Służba wojskowa przebiegała bez problemów. Wincenty był dobrym żołnierzem – sprawnym fizycznie, myślącym logicznie i zdyscyplinowanym. Dlatego awansował. Podobała mu się służba w artylerii, zawsze kiedy słyszał strzelające działo, czy haubicę czuł rodzaj takiej dziwnej satysfakcji. Lubił ustabilizowane koszarowe życie, lubił wyjeżdżać na poligony. Przypomniało mu się zdarzenie z poligonu koło Drawska Pomorskiego, kiedy to ratując życie tonącemu sam omal nie utonął. Tonącym był młody Cygan, Adam, który nie wiadomo skąd się wziął w środku wielkiego poligonu. Miał z tego powodu nieprzyjemności, był zamknięty w areszcie, podejrzewano go o szpiegostwo. Wincenty też był przesłuchiwany, dowódca długo się zastanawiał, czy za to co zrobił dać mu medal, czy ukarać.
W końcu wybrał najprostsze rozwiązanie – Cygan otrzymał solidne lanie żołnierskimi pasami, a o tym co się stało dowódca kazał wszystkim zapomnieć .
Najbardziej lubił ostre strzelanie artyleryjskie. Był dowódcą działonu, awansował do stopnia plutonowego, był przewidziany do oddelegowania do szkoły podchorążych artylerii. Jego działon był jednym z najlepszych w całym okręgu. Spędził w wojsku kilka lat, właściwie chyba już zdecydował się na pozostanie w wojsku i wtedy wydarzyło się coś, co spowodowało zmianę decyzji. Było to na poligonie nad morzem. Ostra rywalizacja między poszczególnymi jednostkami Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Działon Wincentego przed ostatnim strzelaniem – do celów nieruchomych na morzu był na prowadzeniu. Tuż za nimi dwa faworyzowane przez Dowództwo Okręgu działony ze Szczecina. Chłopcy z działonu Wincentego trafiają sześć celów na oddanych pięć strzałów. Świętują zwycięstwo, po czym okazuje się, że nie wygrali, bo nie zaliczyli im tego strzału z rykoszetem. Wincenty był bardzo zawiedziony, do tego stopnia, że pożegnał się z mundurem i poszedł do cywila. Dowódca i inni oficerowie namawiali go by został, ale bezskutecznie.
Zastanawiał się często, czy tego żałuje? Trochę tak. Dziś na pewno byłby oficerem z niezłymi poborami i czekałby spokojnie na emeryturę.
- Nie ma czego żałować – podsumował. Miał swoją rodzinę, mieszkanie, pracę. Wszyscy są zdrowi, czego jeszcze można chcieć. Niebawem rodzina jeszcze się powiększy, może będzie trzeci chłopak? Pewnie, że mogłoby być lepiej, ale też mogło być dużo gorzej. Trzeba się umieć cieszyć z tego, co jest.

REKLAMA


Potem wszystko potoczyło się tak jakoś szybko. Wrócił do Ornety, podjął pracę w wodociągach miejskich, poznał Reginę, pobrali się, przyszły na świat dzieci, dostali nowe mieszkanie, a teraz jedzie w rodzinne strony, jak syn marnotrawny na którego nikt nie czeka. Ot i całe życie.