Lochy Ornety

Lochy Ornety

Po godzinach

W grupie rówieśników z rejonu skrzyżowania Kościelnej i Zamkowej Sylwek jest nie wyróżniającym się członkiem drużyn. W zabawach w wojnę, bohaterskimi polskimi dowódcami zazwyczaj są Mirek i Adam. Szkopami - mieszańcy ulicy Młyńskiej. Dla drużyny z Młyńskiej oni byli Szkopami. Prawo Mirka do dowodzenia brało się z tego, że z jego komórki prowadziło przejście do ich tajnej bazy.

Szkoła, do której uczęszczali, była przebudowywanym od wieków zamkiem, obecna wersja nie miała w swym widoku nic ze zamkowości. Natomiast fundamenty i podziemia kryły niezbadane tajemnice. Stara kamienica w której mieszkał Mirek przylegała do terenu szkoły. W popadającej w ruinę oficynie, zbudowanej na części starych budowli zamkowych, mieszkańcy mieli swoje komórki, składziki na opał, gołębniki a nawet hodowano tam świniaki. Mirek zaprosił ich do swego gołębnika. Oczywiście musieli spenetrować cały obiekt.

Chłopaki chodźcie tu – zawołał Antek z piwniczki w której leżał opał, ziemniaki stare szafy i połamane meble. Co takiego znalazłeś? Patrzcie! Tam musi być jakieś pomieszczenie. – pokazał na ścianę, od strony podziemi szkoły. Nisko przy podłodze świeżo odpadły tynk, odsłonił, ledwo widoczną krawędź zamurowanych drzwi. To było dla nich wyzwanie. Znalezionym żelastwem zaczęli wydłubywać tynk. Uderzenie w cegłę. Wypadła w nieznaną ciemność. Poczuli zapach stęchłego powietrza i starej makulatury. Następne cegły poszły łatwiej. Wydłubali otwór by można było się przecisnąć do środka. Ciemno i straszno nie mieli odwagi wejść.

Potrzebna jest latarka lub świeca – powiedział Sylwek - - Kto ma? Zaraz przyniosę - powiedział Edek sąsiad Sylwka. Wrócił po kilku minutach z latarką, świecą i zapałkami. Daj latarkę – jako dowódca i właściciel komórki miał prawo jako pierwszy sprawdzić. Po nim zaglądnęli pozostali. Za murem znajdowało się obszerne pomieszczenie w połowie załadowane papierami i dokumentami. Wchodzimy! – lekko przecisnęli się do środka. Zapalona świeca oświetliła piwnicę z półkolistym ceglanym sklepieniem. Zauważone wcześniej papiery i książki były pisane i drukowane po Niemiecku. Patrzcie na niektórych papierach, są czarne szkopskie orły ze swastyką będziemy mieli co palić – powiedział Janek przyzwyczajony do tego, że wszystko co napisane jest po niemiecku, można niszczyć i palić. Dokładnie spenetrowali pomieszczenie. Oprócz zamurowanych drzwi, którymi się dostali, w kierunku centrum miasta prowadził loch Zbudowany ze starych cegieł w odległości dwóch metrów od pomieszczenia był zasypany kupą papierów. Chłopcy słyszeli od starszych, że pod miastem są lochy. Znali niektóre wejścia zasypane lub ukryte. Z ulicy Dolnej pod jajczarnią. Ze skarpy pod byłym klasztornym szpitalem, rujnowanym obecnie przez zarząd pegerowski. Nie bali się myszy, szczurów i nietoperzy grasujących po lochach. Bali się dwóch rzeczy ojcowskiego pasa i duchów.

REKLAMA

Ponieważ, jak głoszono w mieście, w lochach można było spotkać szkopskie duch, więc nie zapuszczali się w nie. Teraz również załadowali pozostały prześwit lochu książkami i papierami. Niemieckie książki nie przepuszczą niemieckie duchy – podsumował Mirek. Tu będzie nasza tajna baza. Musimy złożyć przysięgę, że jej nie zdradzimy – dodał. Cała piątka Mirek, Antek, Sylwek, Janek i Edek po kolei brali kawałek kartki ze szkopskim orłem ze swastyką pali nad święcą, podnosili rękę do góry i mówili: Przysięgam! Jutro przeniesiemy tu nasze hełmy i broń – zarządził Mirek. Prawie każdy z nich miał ukryty stary hełm z okresu wojny których w okolicy było pełno, dobrze zdawały, egzamin jako garnki do karmienia psów i drobiu.

Szczególnym powodzeniem u chłopców cieszyły się „ruskie” bo były takie same jak polskie. Zdziwione były gospodynie gdy chciały dać jeść swym Burkom lub kokoszkom a znikało tak pożyteczne naczynia. „Rozbrajały” później ganiających po podwórkach „partyzantów” z tych atrybutów ich bojowej przynależności. Broń była różna, najczęściej wystrugane z drewna miecze, pistolety i karabiny. Drużyna posiadała na stanie jeden karabin „prawdziwy” była bardzo skorodowana metalowa część niemieckiego karabinu, wykopany z ziemi po latach. Teraz musimy iść do domów, bo będą nas szukać – zarządził Mirek. Zamaskujemy wejście tą starą szafą – poszerzyli trochę otwór by się pomieszczenie wentylowało, sprzątnęli cegły i tynk. Przesunęli starą szafę zasłaniając otwór. Posprzątali pomieszczenie. Piwniczka wyglądała lepiej niż przedtem. Gdy wychodzili z budynku spotkali mamę Mirka. Mamo chłopcy pomogli mi zrobić porządek, w piwniczce – pochwalił się Mirek. Dziękuję wam – powiedziała mama po powrocie z „wizji lokalnej”, nie świadoma podstępu. ... Mijały wakacje. Po tragicznym wypadku z Julkiem. Przyspieszono w mieście rozwalanie ruin i zagrażających bezpieczeństwu budowli. Mirek zwołał spotkanie przy pompie.

Rodzice i sąsiedzi muszą w ciągu miesiąca zabrać wszystko z komórek w rozwalającej się oficynie. Miasto będzie je rozwalać bo nie nadaje się do remontu – powiedział. Co będzie z wejściem do naszej tajnej bazy? Może powiemy o tym kierownikowi szkoły – zaproponował Antek. Został prawie „wyprostowany” po powrocie z pionierskiego sanatorium, lecz jeszcze od czasu miał głupie pomysły. Ty wiesz co oni z nami zrobią jak się dowiedzą, że my tam mieliśmy spotkania? Jak kierownik wezwie gliniarzy, to wycisną z nas wszystko, a rodzice będą mieli kłopoty – odradzał Sylwek, pomny ojcowskich doświadczeń z władzą ludową.

Za tydzień rodzice będą likwidować rupiecie z pomieszczenia w którym jest wejście do bazy, musimy do tego czasu zamaskować otwór. Przy rozbiórce piwniczka z tajnym wejściem zostanie zasypana gruzem i nikt nie pozna naszej tajemnicy. Mirek. Powiedz rodzicom, że my pomożemy ci w przeprowadzce. Zrobimy to rano gdy rodzice będą w pracy. Zapytaj gdzie mamy wszystko przenieść. Co sądzicie abyśmy przy okazji zrobili wyprawę w głąb lochów? – mówił Sylwek - Jest to ostatnia okazja. Trochę się bali ale wstydzili się przyznać przed kolegami. Po chwili wahania zgodzili się wszyscy. Porozmawiam z rodzicami na temat naszej pomocy w przeprowadzce. Jutro przy pompie omówimy przygotowania do wyprawy – zakończył spotkanie Mirek. Rodzice zgodzili się. Byli nawet mile zdziwieni ofiarnością chłopców. W wyznaczonym dniu o ósmej zjawiła się cała piątka. Przenoszenie ziemniaków węgla i połamanych mebli trwało około godziny.

REKLAMA

Przed udaniem się w głąb lochów Mirek zarządził naradę wojenną. Trzeba wylosować strażnika, który zostanie przy wyjściu i będzie czekał jak nie wrócimy do dwunastej, zawoła pomoc. Ja jako dowódca nie biorę udziału w losowaniu. Une, due, rabe Hitler połknął żabę, raz, dwa, trzy, strażnikiem będziesz Ty – wypadło na Antka. Skąd będę wiedział że jest południe, przecież nie mam zegarka – zapytał niezadowolony z losowania Antek. Usłyszysz dzwon kościelny. Ale to na pewno będzie niepotrzebne. Będziemy tam dwie godziny wziąłem z domu budzik – wyjął go z torby przewieszonej przez ramie, z której wystawała stalowa łapka do wyrwania gwoździ i desek. Ustawił na godzinę jedenastą. Ja będę szedł pierwszy Sylwek ostatni bo mamy latarki. Janek i Edek w środku z przygotowanymi świecami i zapałkami. Sylwek tu masz kredę, będziesz co kilka metrów rysował na ścianach krzyżyki byśmy nie zabłądzili. Przez otwór w ścianie weszli do swej tajnej bazy. Każdy się bał wyprawy ale bardziej bał się przyznać do tego. Pół godziny trwało przerzucenie papierów i dokumentów by zrobić przejście w podziemnym korytarzu.

Z głębokie ciemności wiało tajemniczością i stęchlizną gdzieś w głębi tych lochów musiał być dopływ świeżego powietrza, czuło się to. Stara Orneta posiadająca swoją historię już od czternastego wieku zbudowana została na wzgórzu Równiny Orneckiej. Drużyna odkrywców tajemnicy lochów, znajdowała się wewnątrz tego wzgórza. Ponad metrowej szerokości korytarz którym przechodzili miał stare ceglane półkoliste sklepienie i ceglane ściany, łagodnie schodził w dół. Przestraszyli się gdy nad głowami usłyszeli nagle dudnienie. Jesteśmy na pewną pod ulicą Kościelną i przejeżdża furmanka po kocich łbach – uspokoił Janek. Po przebyciu około stu metrów, ich korytarz wpadał do szerszego około dwumetrowego. Sylwek dobrze zaznacz wejście do tego korytarza. Sprawdzimy najpierw na prawo – zadecydował Mirek. Po dziesięciu metrach trafili na zamurowaną ścianę. Ściana nie była tak stara jak lochy widać było różnicę. Wrócili i poszli w drugą stronę szerokiego korytarza. Kończył się po około pięćdziesięciu metrach przechodząc w duże i wyższe ceglano - cementowe pomieszczenie. W świetle latarek ujrzeli rzędy drewnianych skrzyń ustawionych do sufitu, z niemieckimi napisami i numerami. Odkryliśmy szkopski skarb! – zawołał podniecony Edek Światło latarek przeszukiwało pomieszczenie. Sylwek skierował światło w prawą stronę i włosy stanęły mu dęba. O Boże! Patrzcie! Pod ścianą siedziały i leżały powykrzywiane ludzkie szkielety w żołnierskich mundurach. Kości i czaszki nie robiły na nich zbytniego wrażenia. Czasami trafiali na nie w pobliskich lasach i polach przy uprawie ziemi i kopaniu ogródków. Warmińska ziemia przez lata rodziła kości poległych w czasie wojny. Niektórzy z starszych klas przynosili czaszki do szkoły i straszyli dziewczyn. Oni takich zabaw nie uznawali. Bardziej niż szkielety zainteresowały ich butwiejące mundury. Nie są to ani szkopskie, ani polskie ani ruskie – powiedział Mirek. Ich wiedza o minionej wojnie i jej bohaterach była bardzo prosta. Wojnę wygrała Polska a przegrali niedobre Szkopy.

Taki schemat funkcjonował w ich zabawach w wojnę. Był to schemat bardzo bezpieczny. W filmach jakie czasami wyświetlano w szkole oglądali tylko bohaterskich żołnierzy radzieckich. W domach słyszeli inne zdania o tym bohaterstwie i przyjaźni radzieckiej. Znali dobrze jak wyglądały mundury polskie, ruskie i niemieckie. Oczywiście słyszeli że inne kraje walczyły z Niemcami. Sylwek znał dobrze jeszcze jeden krój munduru żołnierskiego, lotnika i marynarza amerykańskiego. Jego dwaj dalecy kuzyni mieszkający w Stanach Zjednoczonych byli takimi żołnierzami w czasie wojny. W domu było zdjęcie w towarzystwie ich amerykańskich rodzin, przysłane w liście. Lubił oglądać te zdjęcie. Znał każdy szczegół munduru widoczny na fotografii. W jednej z paczek z ubraniami przesłanej przez nich znalazły się te mundury. Miały odprute dystynkcje. Sylwek ten marynarski będzie twój gdy dorośniesz, a ten lotniczy twego brata – zadecydował ojciec. Leżały ładnie wyprasowane w szafie.

REKLAMA

Brat właściwie mógł swój ubrać ale po incydencie pierwszomajowym przylgnęło do niego nieprzyjemne przezwisko Truman i wolał nie ryzykować. Sylwek co pewien czas wyjmował swój i przymierzał za dużą bluzę marynarską. Marzył by popłynąć tam gdzie pływał jego kuzyn w tym mundurze. Teraz w świetle latarki w podziemnych katakumbach zobaczył na jednym butwiejącym mundurze takie same dystynkcje i naszywki jakie były na zdjęciu jego amerykańskiego kuzyna, lotnika. Czaszka kościotrupa ubranego w ten mundur miała dwa otwory. Inne mundury nie były amerykańskie, ani polskie, ani ruskie. Wywnioskował, że musiały być francuskie lub angielskie. Chłopcy to byli lotnicy i żołnierze amerykańscy. Sylwek głupoty opowiadasz, jak mogli się tu znaleźć. Przecież Ornetę zdobywali Ruscy. Po za tym skąd ty o tym wiesz? – zapytał Edek. Widziałem w książce do historii – skłamał. Amerykańscy kuzyni byli tajemnicą jego i jego rodziny.

Chłopcy z jednej strony czuli się dumni z odkrycia tajemnicy lochów, z drugiej strony ogarniał ich lęk i niepokój. Pomimo swego młodego wieku czuli respekt tylko przed Bogiem i ojcowskim pasem a bali się władzy ludowej reprezentowanej według nich przez milicję i nauczycieli. Musimy naradzić co zrobić z tym odkryciem – zarządził Mirek. Nie możemy powiedzieć w szkole. Bo przyjadą zabiorą wszystko a my będziemy mieć kłopoty, rodzicom również nie możemy powiedzieć bo dostaniem lanie że tu weszliśmy – zastanawiał się Edek, pozostali przyznali mu rację. Nie pozostaje nic innego tylko przysiąc, że nikomu nie zdradzimy tej tajemnicy, gdy będziemy dorośli wspólnie zadecydujemy co dalej. – podjął decyzję Mirek. Czy powiemy o tym Antkowi? – zapytał Janek. Nie. On po tym pionierskim sanatorium jeszcze jest jakiś inny. Nie zdradził nikomu naszej tajnej bazy, ale nie jestem pewien czy zachowałby w tajemnicy takie odkrycie – powiedział Sylwek i dodał - Może jeszcze zobaczylibyśmy co jest w tych skrzyniach? Skrzynie były masywne i czymś nasączone, że tyle lat po wojnie były drewno było jak nowe. Udało się z trudem metalową łapka oderwać wieko najmniejszej skrzyni.

W skrzyni znajdowały się zabezpieczone wiórami drzewnymi, figurki. Nie były wykonane z drewna, ani z metalu. Wyglądały jak gdyby wyrzeźbione były z posklejanych kawałków twardego miodu, ciemno-złocistego dopiero co wyjętego z ula. To chyba zrabowane z jakiegoś kościoła. Może zabierzemy jedną i pokażemy księdzu – zaproponował Janek bo dla nich to co było w skrzyni nie przedstawiało żadnej wartości. Zwariowałeś! Co powiedziałby Antek. Musielibyśmy zdradzić mu tajemnicę – zareagował Mirek – Po za tym, wiem od wujka księdza, że władze zabrałyby wszystko. Przybili z powrotem wieko na miejsce. Przy zapalonej świecy złożyli przysięgę. „Przysięgam na dusze leżących tu żołnierzy, że nie zdradzę tajemnicy którą tu zobaczyłem.” Wrócili szybko do tajnej bazy. Co znaleźliście? – dopytywał ciekawy Antek. Nic tam niema tylko zasypany, grożący zawaleniem loch – odpowiedział Antek. To co tak długo robiliście? Trochę zabłądziliśmy i szukaliśmy wyjścia. Opuścili tajną bazę. Musimy zamaskować wejście tak by przy rozwalaniu rudery nikt nie odkrył naszej tajemnicy. Opróżnili pomieszczenie z przedmiotów które rodzice Mirka polecili wynieść. Z całego budynku wyzbierano śmieci i wrzucono do piwniczki. Było mało. Pracowali z zaangażowanie zbierając gruz i cegły. Po dwóch godzinach ściana z otworem do tajnej bazy przykryta była hałdą gruzu i śmieci. Bez kawałka drewna. Rudera jej okolice były wysprzątane. Niepotrzebnie się napracowali i tak to będzie rozwalone – powiedział ojciec Mirka po powrocie z pracy.

REKLAMA

Oni wiedzieli co innego. Po tygodniu robotnicy powyrywali futryny, podłogi i wszystko co nadawało się na opał. Przyjechał traktor na gąsienicach zwany Stalińcem przez otwory okienne przeciągnięto stalową linę. Ruszył. Runęło. Uniósł się obłok kurzu. Po chwili chłopcy obserwujący poczynania robotników, zobaczyli gruzowe usypisko w miejscu gdzie było tajemne wejście. Po pewnym czasie teren wyrównano przysypano ziemią. Wyrosła trawa i chwasty kryjąc do dziś tajemnicę orneckich lochów.

autor - Edward Bernatowicz

ORNECIANKA POLECA
REKLAMA