Następnego dnia są prace ręczne, mają przynieść żołędzie i kasztany zebrane jesienią.
Przeglądając pudło ze swoimi skarbami, trafił na strzelawkę. Każdy szanujący się chłopak taki przyrząd posiadał.
Z prostego kawałka gałęzi czarnego bzu, długości około piętnastu centymetrów, wydłubywało się miękki rdzeń. Średnica otworu musiała być taka by można było wcisnąć połówki żołędzia. Dopasowanym do otworu patykiem naciskano z jednej strony na połówkę żołędzia pod wpływem ciśnienia druga połówka wyskakiwał z charakterystycznym głośnym odgłosem. Staczano tą bronią bitwy i pojedynki. Była to zabawa sezonowa i przypadała na okres dojrzewania żołędzi.
Z pełnymi kieszeniami żołędzi i kasztanów przyszedł wcześniej do szkoły. Korytarz był pusty zazwyczaj klasy były zamknięte. Tym razem paląca wcześnie rano w piecach, postrach uczni, woźna Cybulska nie zamknęła Sylwkowej klasy na klucz. Wszedł. Wyciągnął strzelawkę. Strzelił raz. Dobrze niesie.
W co by tu wycelować?
Nad tablicą wiszą dwa portrety Bieruta i Rokosowskiego.
Dobry cel.
Kilka strzałów.
Trafieni.
Trudno określić czy się trafiło w ordery marszałka.
Rzut oka po klasie.
Od incydentu z atramentem na apelu, w otworach ławek wstawione są kałamarze do których dyżurni nalewają tego płynu.
Szatański pomysł. Maczane w atramencie żołędzie pozostawiają piękne ślady trafień. Nim się opamiętał portrety i ściana były upstrzone atramentowymi śladami.
Przeraził się.
Co będzie jak go nakryją?
Pozbierał szybko dowody przestępstwa.
Na korytarzu jeszcze pusto. Nie zauważony wyszedł z budynku.
Strzelawkę wyrzucił do kosza.
Wrócił dopiero gdy korytarze były pełne.
Rozpętało się piekło gdy Ruska zobaczyła zbezczeszczone portrety. Kierownik z jakimś obcym przepytywał dzieci nikt nic nie widział nic nie słyszał.
- Chłopcy zostaną w klasie zrobimy rewizję – zarządził kierownik. Z tekturowych tornistrów i przepasanych kieszeni, lądowały na ławkach ich zbierane miesiącami skarby.
Wszystko co uczeń w socjalistycznej szkole nie powinien posiadać zabierano. Lecz na szczęście w tym dniu nikt nie przyniósł strzelawki ani gumkowej procy do strzelania papierowymi haczykami.
Straty nie były duże, byli przyzwyczajeni do tego.
Wystarczyło, że któraś z bogatszych dziewcząt powiedziała że skradziono jej zagraniczną kredkę, robiono rewizję.
W starszych klasach dochodziło jeszcze podejrzenie o palenie papierosów. Mirek stracił kilka monet niemieckich do „babki”.
Janek cztery niemieckie znaczki pocztowe z okresu wojny. Nie znaleziono sprzęt którym można było dokonać tak niecnego czynu.
- Za karę wszyscy chłopcy zostaną po lekcjach w „kozie” dopóki nie powiecie kto to zrobił – zarządził kierownik i dodał
- By się wam nie nudziło przepiszecie do zeszytów po dwa razy życiorysy towarzysza Bieruta i towarzysza Rokosowskiego.
Uciążliwość i niedogodność pozostawania po lekcjach w „kozie” polegała na tym, że nauczyciel zamykał w klasie na klucz i szedł na obiad a skazany na karę uczeń, o głodzie musiał pisać lub uczyć się na pamięć zadaną pracę.
Pozostali sami w zamkniętej klasie, słychać było skrzypienie drapiących papier stalówek i powtarzane urywki tekstu „... syn warszawskiego brukarza...”.
- Ja stąd pryskam! Nie jadłem dzisiaj śniadania i nie wytrzymam. – zdecydował, powtarzający klasę Julek, mistrz wspinania się na drzewa.
- Jak to zrobisz przecież to pierwsze piętro, po zatem jutro będziesz siedział dwa razy dłużej?
- Jutro będę na to przygotowany. – podszedł do drzwi i zaczął manipulować kawałkiem drutu przy zamku, bez skutku.
Otworzył okno.
Wysokie pierwsze piętro.
U dołu twarde klepisko.
Nie skoczy.
Obok okna biegnie drut piorunochronu.
Julek stanął na oknie.
Złapał jedną ręką.
Szarpnął.
Trzyma.
Po chwili był na dole. Pozostali z zazdrością patrzyli jak znikał wśród domów. Sami nie odważyli się na taki wyczyn.
Po dwóch godzinach wrócił kierownik. Nie zauważył nieobecności Julka. Sprawdził napisaną karę.
- Powiecie w końcu kto to zrobił?
- My naprawdę nie wiemy! – chórem krzyknęli wszyscy najgłośniej Sylwek.
- To na pewno ktoś z innej klasy.
Zostali puszczeni do domu. Sprawca pozostał nie znany.
Na podstawie własnych przeżyć Edward Bernatowicz
