Również po wojnie działała piekarnia przy Pionierów. Właścicielem był niejaki Wenda.
Za czasów mego pacholęctwa krążyła po Ornecie taka opowiastka:
Któregoś czwartkowego wieczora piekarz ,,zabalował" po sąsiedzku w gospodzie (róg Pionierów i Św. Jana.Opił się wódą, suto zagryzał kiełbasą na gorąco, więc na nogach jakoś stał i o obowiązku upieczenia mieszczanom chleba nie zapomniał. Ruszył chwiejnym krokiem do swojej piekarni, zaczynił w dzieży odpowiednie proporcje mąki i innych ingredientów i zaczął mieszać.
Mieszał i mieszał wytrwale, wypita wódka ze zjedzoną kiełbasą zaczęły rewolucję w trzewiach gorliwego majstra. Nie zdążył biedak, niestety i obfity paw wylądował w mieszanym cieście.
Żal mu było tyle ciasta wyrzucić, tym bardziej, że nowego nie zdążyłby narychtować. A jutro na tradycyjny kiermasz zjawią się kmiecie z całej okolicy. Jakby im zabrakło chleba, gotowi byli zlinczować czcigodnegodnego mistrza piekarskiego. Zaryzykował tedy i w te pędy uformował i umieścił w piecu zgrabne bocheneczki.
Nazajutrz z duszą na ramieniu sprzedawał pierwszym gospodarzom gorące jeszcze, na złoto wypieczone bochenki. Przezornie przygotował sobie drogę ewentualnej rejterady, gdyby krewcy kmiecie zamiarowalli mu krzywdę uczynić.
Długo czekać nie musiał, niebawem kilku z nich wpadło zdyszanych do piekarni. Już chciał dać nogę na zaplecze, ale powstrzymał go okrzyk pierwszego z nich, który zziajany wydukał :
- Panie poproszę jeszcze sześć bochenków cheba z kiełbasą.
W kwadrans zniknęły z piekarni pozostałe bochenki, ludzie mało się nie pobili.