Niepatetycznie, nielirycznie,
pokornie z losem swym się godząc,
gasną jak latarnie uliczne
tuż po wschodzie słońca. Odchodzą.
Nieheroicznie, lakonicznie,
nie z szablą w dłoni, nie - krwią brodząc.
W szpitalnej bieli, aseptycznie,
w bezsilności pętach. Odchodzą.
Niepatriotycznie, statystycznie,
z wyrokiem – łacińską diagnozą,
nienagrodzeni historycznie,
nawet – nie czwórkami. Odchodzą.
Osamotnieni, przerażeni…
Czy rzeczywiście tak musi być?
Dlaczego nie są pogodzeni?
Przecież nie można wiecznie żyć.