Diabeł, szatan mnie był opętał,
omotał mnie swymi mackami.
Przez niego stałam się przeklęta,
spętana grzesznymi myślami.
Kiełki chciałam kupić i jarmuż.
Nie było – przyjdzie umrzeć z głodu,
kusiciel na to: - Ej! Tam spójrz…
Wzięłam tort i wiaderko lodów.
Szef mnie zeźlił – głupią debatą,
nie wahałam się ani chwili,
gdy czort szepnął: - Pozwolisz na to?
zasadziłam kopa. Zwolnili.
Czart był we mnie – we dnie i w nocy,
żywot wiodłam nieskrępowany:
kusił, zwodził – znikąd pomocy.
Ja i demon – ruszamy w tany!
Nie pomogły driakwie znachora,
ni super psychoterapeuta,
ni cudowne leki doktora –
za mocno diabeł mnie opętał.
Został mi tylko egzorcysta –
zawierzyłam potędze sakry:
- Paszoł won! siło nieczysta!
Rozgonił biesa na cztery wiatry!
*
Ale kiedy go mi zabrakło,
miast poprawy – klęska sromotna;
życie moje całkiem wyblakło,
a ja jestem taka samotna…